Opowieść o miłości i stracie w ostatnich dniach II wojny światowej…
🕑 50 minuty minuty Historie miłosne HistorieJosef obudził się i wkrótce zorientował się, że jest wcześnie i że dzisiaj ma dyżur. Przez okno wpadało już jasne światło słoneczne. Kochał tę porę dnia; tak świeże, tak pełne możliwości i obietnic. Kiedy tak leżał, poczuł dochodzący skądś słaby zapach lawendy.
– Czy to woda po goleniu? zastanawiał się. Być może jeden z funkcjonariuszy z pobliskiego pokoju otrzymał prezent od ukochanej rodziny. Było to możliwe, choć taki prezent będzie bardzo trudny w nadchodzących dniach. Ach lawenda! Jego umysł powędrował z powrotem do ogrodu matki.
Pachnący i gościnny, zawsze był oazą spokoju. Przypomniał sobie letnie przyjęcia matki na świeżym powietrzu i rozkoszny śmiech dziewcząt, córek ich sąsiadów, które bawiły się z nim przez letnie kwiaty. Och, jak bawili się w chowanego wśród drzew - dębów, oliwek, brzozy i wawrzynu. Uśmiechnął się na myśl o wawrzynu, gdyż za tym szlachetnym, słodko pachnącym drzewem posmakował swojego pierwszego pocałunku i niepewnie znalazł przedmioty składające się na tę centralną i niezgłębioną tajemnicę wszechświatowej kobiety.
Czy to wszystko było snem? Być może te odległe, na wpół zapomniane dni młodości i beztroskie noce. Przypomniał sobie zimowe wieczory przy ognisku, kiedy jego młodszy brat czytał matce Goethego. Usiłował przypomnieć sobie ulubione słowa swojego brata i po pewnym wysiłku wróciły do niego, tak jak kiedyś odbijał swojego szczęśliwego młodszego brata na kolanie.
Pokój, w szeptanych westchnieniach zmierzchu, kołysze ludzkie troski, a przed zmęczonymi oczami zamyka miękko bramy dnia. Głęboko zapadająca noc, gwiazda dzierży świętą rangę z gwiazdą, lordowskie belki i błyski jasny blask blisko i świeci z daleka, blask odbity w jeziorze, lśni w bezchmurną noc na wysokości. Sprowadzając za sobą bezruch, Księżyc w świetności rządzi niebem.
Teraz ciężkie godziny minęły, radości i bóle przeminęły. Oddychaj nową wiarą, twoje bolączki są wygnane; zaufaj nowonarodzonej przerwie dnia. Tak, prorocze słowa te. Nowa wiara rzeczywiście usunęła wszystkie choroby i cała ojczyzna została w końcu przebudzona.
Właśnie wtedy wróciło do niego kilka następnych linijek i wypowiedział je na głos: „Zielone doliny i wzgórza, ukazujące bogactwo cienia w spokojny poranek, nasiona teraz widziane w srebrzystym kołysaniu dają obietnicę kukurydzy”. I tęsknił za pokojem, ale czy rewolucje kiedykolwiek były pokojowe? To się po prostu nie dzieje. Wyrzucając myśli ze swojego umysłu, odrzucił koce i wyskoczył z łóżka. Dywan pod jego stopami w cudowny sposób stał się sceną.
Ściany stopiły się, by zastąpić je widzami. Z wyciągniętą ręką zwrócił się do zachwyconej publiczności: „Ale, co to jest? Z pewnością byłem tutaj, w minionym niespokojnym roku, z przywiązanym językiem i w niespokojnym stanie, jako student siedziałem i ufałem sztuce siwobrodych i wziąłem ich paplać tak do serca. Od zaschniętych książek w college'u kłamstwa, które opowiadali i nazywali to wiedzą, szerzyło się nieufność w siebie! Potrząsając pięścią w stronę publiczności, dodał: „Okradanie ich i mnie z życia!” Publiczność oszalała od oklasków.
Kochały go, uwielbiały, dziewczęta odrzucały względy kochanków, by go oklaskiwać, matki promieniały z podziwu i żałowały, że nie jest ich synem, a nawet surowi starzy mieszczanie puchli sobie w piersi z dumy, że byli świadkami tak wzniosłego spektaklu. Przesycony aprobatą publiczności, opadł ze śmiechem na łóżko. Akurat w tej chwili zadzwonił budzik i spojrzał na niego z dezaprobatą.
Oklaski ledwo ucichły, a ta śmieszna maszyna postanawia wydać swój absurdalny dźwięk, poruszając się na boki jak jakiś potworny nakręcany skorupiak. Podniósł zegar i wyłączył budzik. Była ósma rano. Spojrzał na wiszący na ścianie rozkład jazdy pociągów. Miał dwie godziny do przyjazdu pociągu.
Wszystkie myśli o Goethem i teatrze cofnęły się, znikając w przeszłości wraz z ogrodem jego matki. Dziwne, rozmyślał, jak często jedno słowo, dźwięk czy zapach mogą zainicjować w umyśle całą sekwencję wspomnień, myśli i wspomnień. Platon wierzył, że umysł zawiera głęboko w sobie, okrytą mądrością, którą dusza zgromadziła w poprzednich wcieleniach, aw pewnych przypadkowych przypadkach fragmenty tej wiedzy wyjdą na powierzchnię.
Być może żył wcześniej; być może był artystą lub aktorem. To był intrygujący pomysł. Z tą myślą coraz bardziej wymyślną, Josef otworzył swoją szafę. Wisiał nieskazitelnie szary mundur.
Sięgnął po niego i zatrzymał się. Na kołnierzu, tuż obok naszywki z jego rangą, był włos. Ostrożnie zdjął go i dokładnie obejrzał. Miał około trzydziestu centymetrów długości i był cudownie blond, bez rozszczepienia na czubku i miał tak złocisty odcień, że zdawał się łapać światło słoneczne, gdy zbliżał się do okna. Tak, pomyślał, prawdziwie nordyckie włosy.
Ale z której głowy to pochodzi? Próbował myśleć, ale nie mógł wymyślić żadnego prawdopodobnego kandydata. Musiałby po prostu zamienić słowo z personelem. Odłożył włosy na stolik nocny i zaczął wkładać spodnie i buty, kiedy rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. "Przychodzić." Drzwi otworzyły się powoli i zobaczył stojącego tam sanitariusza ze spuszczonymi oczami, niosącego parujący czajnik. „Dzień dobry, panie doktorze”.
Powiedział cicho mężczyzna, stukając obcasami. Josef już raz widział tego człowieka i teraz starał się przypomnieć sobie jego imię. - Kessel… prawda? Mężczyzna skrzywił się i z oczami nadal mocno osadzonymi na podłodze delikatnie odpowiedział: „Kassel, Herr Doctor”. Josef spojrzał w dół, żeby zobaczyć, na co mężczyzna może patrzeć.
Nie widząc nic, powiedział: „Wybacz mi mój drogi kolego. Jesteś tu nowy, prawda?” - Tak, Herr Doctor. Jesteśmy tu trochę ponad tydzień.
"Ach, bardzo dobrze." Josef następnie sięgnął po swój srebrny kubek do golenia i umieścił go w zasięgu wzroku Kassel. Kassel zaczął go napełniać, wlewając coraz więcej wody, aż kubek mógł się przelać. "Stop, stop, to jest dużo." – powiedział Joseph, zaczynając rozkoszować się nerwowością mężczyzny. "Przepraszam sir… Herr Doctor. Czy mogę dostać coś jeszcze sir?" - Nie, dziękuję, Kassel.
Możesz jednak dać mi znać, kiedy będzie serwowane śniadanie. Kassel szybko sprawdził swój zegarek. "Eee… wydaje mi się, że byliśmy gotowi przez piętnaście minut, proszę pana." – Wspaniale. To wszystko. Kassel znów stuknął obcasami i już miał pośpiesznie odejść, kiedy Josef powiedział: „Och Kassel, chwileczkę”.
- Tak, panie doktorze. – Zastanawiam się, czy mógłbyś mi powiedzieć, kto wczoraj po południu prasował mój mundur? – Myślę, że to była Sophia… er, frauline Kassel, moja córka Herr Doctor. "Czy twoja córka ma blond włosy do ramion?" Przygnębiony wyraz oczu mężczyzny, gdy podniósł wzrok, sprawił, że Josef znów się uśmiechnął. - Czy coś jest nie tak z mundurem Herr Doctora? Bo jeśli tak, mogę cię zapewnić, że ją zganię.
Josef złagodził swój ton, uznając, że mężczyzna już dość wycierpiał. - Nie, nie ma w tym nic złego. Byłem tylko ciekawy, to wszystko.
Kassel głośno wypuścił powietrze iz widocznym napięciem powtórzył swoje wcześniejsze pytanie: „Czy mogę dostać coś jeszcze, sir?” - Nie, dziękuję, możesz iść. Kassel skinął głową nie stukając obcasami i wyszedł zostawiając otwarte drzwi i zostawiając Josefa z kubkiem pełnym gorącej wody. Ostrożnie podszedł do okna, zręcznie je otworzył i wylał trochę wrzącej wody. Następnie odstawił kubek i wyszedł na korytarz, wąchając.
Wszelkie ślady lawendy, które mogły tam być wcześniej, zniknęły. Potrząsając głową, cofnął się do pokoju, zamknął drzwi i zaczął się golić. Ze wszystkich swoich codziennych rytuałów ten najbardziej mu się nie podobał. Mimo to trzeba było zachować standardy. Skończywszy, włożył koszulę i zapiął tunikę, w połowie mając nadzieję, że znajdzie bardziej bujne złote włosy z cn tajemniczej i bez wątpienia pociągającej Sophie.
Oczywiście nie było więcej. Miał ten jeden dowód na potwierdzenie jej istnienia. Westchnął i pomyślał: „No cóż, prawdopodobnie jest jakąś stateczną starą starą panną, jeśli jej ojciec był czymś, przez co można by przejść”.
Wracając do łóżka, spryskał małą wodą kolońską, uważając, żeby jej nie rozlać. Płyn miał paradoksalną właściwość jednoczesnego palenia i chłodzenia twarzy. Jego zapach był mocny i ciężki, jednym słowem tani.
Postanowił, że będzie musiał uzyskać coś subtelniejszego, prawdopodobnie o zapachu cytrusów. Ale prawdopodobieństwo uzyskania czegoś w połowie przyzwoitego dnia było w najlepszym razie niewielkie. Włożył czapkę i wyszedł na korytarz, skierował się w stronę mesy oficerskiej. Korytarz był pusty, ale gdy zbliżał się do celu, drzwi otworzyły się i wyszedł oficer ubrany w identyczny mundur, ale z lekko pomarszczonymi rękawami. Oficer uśmiechnął się.
"Dzień dobry Josef." Potem wykrzywił twarz: „Uhm, co to, śmierdzisz jak buduar dziwki, do którego kiedyś chodziłem”. - Rudi, proszę, miej przynajmniej zwykłą uprzejmość, by zwracać się do mnie według mojej rangi, kiedy mnie obrażasz. Przynajmniej tak mi się należy. Rudi stuknął obcasami i ostentacyjnie się ukłonił.
– Błagam o wybaczenie majora. Czy major będzie dziś rano potrzebował jednego czy dwóch lokajów do pocałowania jego królewskiego tyłka? Josef roześmiał się głośno, po czym Rudi podniósł rękę, by go uciszyć i wskazał na korytarz: „Bądź cicho, bo stary cię usłyszy. Podobno właśnie otrzymał list od żony informujący go, że zamierza go zostawić i uciec z inną kobietą. Nie trzeba dodawać, że jest szalony." Josef walczył ciężko, żeby się powstrzymać. "Dzięki, będę o tym pamiętał.
Zjesz ze mną śniadanie? — Nie, dziękuję. Właśnie zjadłem i mam przesyłkę materiałów budowlanych do uporządkowania. Znowu przysłali nam za mało drewna i stali oraz złe cholerne nity. — Czy jesteś zaskoczony? Materiały są trudne do zdobycia przez kilka dni." "Wiem, ale nie zapominaj, że ciągle mówi się nam, abyśmy budowali, rozwijali się i poprawiali wydajność na wszystkich poziomach. Ale jak, u diabła, mamy to zrobić bez materiałów? Josef skinął głową.
Dobrze znał wymagania dowództwa. Już miał się odezwać, gdy obaj usłyszeli odległy dźwięk silnika samolotu. dłuższą chwilę, zanim dźwięk ucichł. „Jeden z naszych?" zaoferował Rudi tonem udawanej nadziei w głosie, którego Josef nie zauważył. „Bardzo w to wątpię." „No cóż, przynajmniej my".
nie jesteś jeszcze strategicznym celem dla bolszewików”. Rudi odwrócił się, by odejść, gdy Josef zapytał: „Rudi, kto wyprasował twój mundur?” Rudi spojrzał na swoją tunikę, nie znalazł w niej nic złego i powiedział: „Teresa zawsze to robi, jak dobra mała żona. Dlaczego? — Och, nic. Po prostu stary zatrudnił nowych pomocników i to wszystko.
Rudi zmrużył oczy i posłał Josefowi chytry uśmiech. - Do zobaczenia później. Aha i nie zapominaj, że wciąż mam tę butelkę tokaju. Z tymi słowami odszedł, pogwizdując niemelodyjnie.
Josef patrzył za nim przez kilka sekund, po czym odwrócił się i pchnął drzwi mesy. W środku atmosfera była cudowna. Był tam fajny bar, z którego emanował kojący, słodki i różnorodny zapach piwa i innych napojów, a pokój miał wystarczająco dużo miejsca, aby można było usiąść w cichym kącie lub towarzysko.
Josef był zachwycony, widząc, że ktoś zebrał kwiaty i umieścił je w wazonie na barze. W ostatnich miesiącach zapasy napojów nieco się zmniejszył i Josef zapisał w pamięci, żeby ponownie porozmawiać z komendantem; który już wielokrotnie zapewniał go, że wysłał do odpowiedniego biura w Berlinie mocno sformułowane prośby o ponowne zaopatrzenie. Na ich odpowiedź oczekiwano z niecierpliwością. Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy oknie i wyjrzał na ogród, który nie był taki, o którym zawsze myślał, ale mimo to był przyjemnie zielony.
Rozglądając się po pokoju zauważył, że stoły zostały nakryte schludnie i prawidłowo. Wziął nóż i skierował go w stronę okna, szukając plam z wody lub odcisków palców. Nie znajdując żadnego, pomyślał, będę musiał pochwalić Kassela i jego rodzinę. Są oczywiście profesjonalistami.
Następnie podniósł widelec, ale tym razem odkrył odcisk smukłego palca w połowie wysokości rękojeści. Uśmiechnął się, badając przez chwilę labirynt linii odbitki, po czym zawstydził się i rozejrzał wokół. Pokój był praktycznie pusty, z wyjątkiem grupy pięciu mężczyzn, wszystkich młodszych oficerów, których nie znał przy sąsiednim stole, którzy byli zajęci badaniem wykresów statystycznych, a tata nie zauważył jego obecności, nie mówiąc już o oglądaniu sztućców. Co za barbarzyńcy, pomyślał.
Tylko nieokrzesana mieszanka działa z przyjemnością. I pogratulował sobie, że nigdy nie rozmawiał o sprawach związanych z pracą przy stole w jadalni, bez względu na to, jak bardzo były naglące. Próbując zirytować źle wychowanych łobuzów, zaczął gwizdać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej wykonywał badinerie, ten cudowny końcowy ruch z drugiej suity orkiestrowej Bacha.
Początkowo gwizdał oryginał, a następnie wprowadzał własne subtelne wariacje. Był pewien, że Bach by to zaaprobował. Jeden z filistrów zerknął w jego kierunku na chwilę, zanim jego uwaga skupiła się ponownie na szczególnie niepokojącym zestawie postaci, które wskazał mu jeden z jego mniej łatwo rozpraszających się towarzyszy. Pozostając u szacownego Jana Sebastiana, Josef rozpoczął właśnie otwierającą część III Koncertu Brandenburskiego, gdy zauważył, że obok niego stoi dziewczyna.
Nieprzyzwyczajony do zaskoczenia, spojrzał na nią z nutą irytacji w oczach. Coś w niej wyglądało znajomo, kiedy zauważył jej włosy. Uśmiechnęła się do niego.
„Dzień dobry, panie doktorze. Przepraszam, że ci przerywam, ale czy jesteś gotów złożyć zamówienie?” Jego twarz rozjaśniła się. „Tak, poproszę płatki owsiane z miodem i morelami. Tosty, trzy kromki. Kawa i ciepłe mleko”.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pewnie pokiwała głową, zapisując zamówienie w małym notesie. "Chcesz coś do rozsmarowania na toście z trasy?" "Tak, mamy masło?" - Myślę, że znajdę dla ciebie trochę, ale muszę przeprosić Herr Doctora, nie mamy moreli. Chciałbyś zamiast tego suszone śliwki? "Bardzo dobrze." Tym razem dygnęła i skierowała się w stronę kuchni.
"Jeszcze minutkę." Dziewczyna odwróciła się. "Tak jest." – Czy masz na imię Sophie? Uśmiechnęła się ponownie i odpowiedziała: „Tak, Herr Doctor, Sophia Kassel”. Josef przyjrzał się jej twarzy.
Była bardzo atrakcyjna, nie nosiła makijażu, ale wyraźnie go nie potrzebowała i nawiązywała z nim kontakt wzrokowy, pokazując, że ma trochę więcej kręgosłupa niż jej ojciec. Nosiła się dumnie i miała najpiękniejsze blond włosy, jakie kiedykolwiek widział. Zastanawiał się, czy złote warkocze Afrodyty mogą wyglądać tak. "Czy to wszystko będzie, proszę pana…?" "Tak Sophio, dziękuję." Obserwował ją, gdy szła do kuchni.
Miała ładną figurę, wysoką jak jej ojciec, ale zupełnie inną postawę. Jego refleksje zostały nagle przerwane przez wściekły wybuch śmiechu biurokratów, tych malutkich synów Goliata, siedzących w drugim końcu pokoju, więc zwrócił uwagę na okno. To był piękny, pogodny letni dzień, ciepły i odurzający.
Żałował, że nie może iść na ryby lub na piknik, a jeśli miał rower, jeździłby i jeździł nad morze, bez względu na to, gdzie ono leżało. Zabierał ze sobą Sophię, a oni zbierali dzikie kwiaty na polach i słuchali przenikliwej pieśni cykad, oryginalnego głosu lata, czy to nie było zdanie Platona? Jego umysł przeniósł go teraz z powrotem do pewnego wspaniałego lata, kiedy jako siedemnastolatek odwiedził Ateny w lipcu. Całe miasto tętniło życiem, tętniło muzyką i pachniało rozmarynem, bazylią, tymiankiem i pieczoną jagnięciną. Ale przede wszystkim pamiętał, jak siedział na wzgórzu Agoraios w cieniu kolumn Hefaistiona i wyobrażał sobie siebie w czasach Peryklesa, słuchającego niestrudzonego buczenia cykad. Westchnął i pomyślał, że to wszystko marnotrawstwo, tkwić tutaj z małymi mężczyznami, podwładnymi, posiadaczami pieczątek i papierowymi księżmi.
Już miał odwrócić się od okna i rzucić kolejne mroczne spojrzenie na sługusów na dalekich polach, kiedy jego uwagę przyciągnął głuchy łomot. Coś najwyraźniej uderzyło w okno. Wstał, spojrzał na ziemię na zewnątrz i zauważył jaskółkę. Mały ptak był lekko oszołomiony, ale poza tym wyglądał na nietknięty. Uśmiechnął się do niego i szepnął: „Będziesz przez chwilę bolała głowa, mój wspaniały dzielny kolego”.
Odwrócił się w chwili, gdy Sophia wyszła z kuchni fachowo niosąc tacę, na której we wspaniałym stroju leżało jego śniadanie. Uśmiechnął się do niej z uznaniem i usiadł. "Oto jesteś Herr Doctorem." "Dziękuję Sophio." – Wcale nie, proszę pana.
Odstawiła tacę i już miała odejść, kiedy zapytał: „Zofio, czy zrobisz mi zaszczyt dołączenia do mnie?” "Dziękuję panie, ale już jadłem." – A co z filiżanką kawy, skoro nie wydajesz się w tej chwili zbyt zajęty? Rozglądała się przez chwilę niepewna, po czym powiedziała: „W porządku, dziękuję". Wstał i przysunął jej krzesło obok siebie. Uprzejmie powiedział: „Proszę usiąść".
Zauważył wtedy, że było tylko jedno Sophia też zdała sobie z tego sprawę i już miała wstać, kiedy Josef podniósł rękę, co sprawiło, że się odprężyła i usiadła, po czym szybkim krokiem wszedł do kuchni, zaskakując Kassela, który mieszał gulasz w garnku. Uśmiechnął się do mężczyzny, nic nie mówiąc, znalazł filiżankę i spodek i wyszedł. "Teraz, jak ci się podoba twoja kawa?" on zapytał. "Biały, bez cukru proszę, proszę pana." "Znakomity." Zaparzył kawę, gdy się przyglądała, podał jej ją, a ona przyjęła ją lekko niepewną ręką.
Następnie nalał sobie filiżankę i powiedział: „Za zdrowie”. "I do twojego pana." "Proszę, zrezygnujmy z pana. Nazywam się Josef." "Przepraszam." – W porządku. Rozumiem, że ten mundur może być onieśmielający.
"Muszę przeprosić… Josef, ale jesteśmy tu nowi i nadal jesteśmy w okresie próbnym." - Rozumiem. Jestem pewien, że to tylko formalność. Spotkałem twojego ojca wcześniej. Skąd jesteś? – Pierwotnie w Magdeburgu. Mieszkaliśmy przez jakiś czas w Berlinie, dopóki nie zostaliśmy tu wysłani.
A co z tobą? „Och, jestem z Wiednia, ale mieszkałem też w Berlinie przez kilka lat”. "Jesteś Austriakiem… jak Führer." "W rzeczy samej." Skinął głową, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Spojrzała na niego z bierną miną i wzięła łyk kawy. – Jak to jest? – zapytał. „Dobra, dziękuję” Wziął swój łyk, stwierdził, że jest za gorący, przełknął niespokojnie, a następnie zaczął wlewać za dużo mleka.
Zrobił sobie bilans. Czy był zdenerwowany, zadał sobie pytanie? Czy jej uroda i urok go onieśmielały? Na pewno nie. – Cóż, co myślisz o tych obiektach? - Och, są w porządku, chociaż ostatni kucharz wyszedł z kuchni w dość pomieszaniu. Trochę nam zajęło, zanim wszystko wróciło do porządku.
"Jestem pewien, że ty i twoi rodzice wykonacie świetną robotę." – Właściwie to tylko mój ojciec i ja. „Och, przepraszam, myślałam…” Spuściła wzrok i cicho powiedziała: „W porządku, straciliśmy matkę ponad rok temu podczas nalotu. To był jeden z powodów, dla których chcieliśmy opuścić Berlin. Josef patrzył na nią w milczeniu; rzadko odczuwał niepokój i rzadko brakowało mu słów. W końcu powiedział: „Przepraszam Sophie, to straszne.
Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. - W porządku. Jesteś bardzo miły Herr… Josef. – Masz rodzeństwo? – Nie, tylko ja i tata. Czy ty? — Mam tylko matkę.
Miałem młodszego brata, ale został zabity pod Stalingradem. Nic nie powiedziała, tylko spojrzała na niego z takim współczuciem, że westchnął. Oboje w milczeniu popijali kawę, a Josef zjadł kilka łyżek owsa. i mieli teraz cały pokój dla siebie.
Kiedy zauważył, że do środka dobiegają stłumione dźwięki ptasich śpiewów, Josef skinął głową w stronę okna i powiedział: „Na zewnątrz jest taki piękny dzień.” „Tak, na pewno jest. Uwielbiam tę porę roku, nieprawdaż? Skinął głową, po czym odwracając wzrok od jej twarzy, zauważył broszkę, którą nosiła tuż pod kołnierzem. „To piękny kawałek.” Sięgnęła do góry i dotknęła go. "Och dziękuje.
Należał do mojej babci. Odpięła ją, jakby chciała przyjrzeć się jej bliżej, ale zamiast tego wręczyła mu. Ta demonstracja zaufania zaskoczyła go i ucieszyła, a on przyjął broszkę z zainteresowaniem. Była piękna; owalny ametyst osadzony w drobnoziarnistej spiralna obręcz ze złota, ale to, co wyrzeźbiono na ametyście, zrobiło na nim największe wrażenie.
Starożytny mistrz lapidarium wyciął tam cudowne przedstawienie nagiej dziewczyny trzymającej w jednej ręce kłos pszenicy, a w drugiej granat. „Persefona". Spojrzała na niego ze zdziwieniem i zapytała: „Podoba ci się?" Uśmiechnął się i powiedział: „Przepraszam. Powiedziałbym, że z późnych wieków p.n.e.
lub wczesnych wieków naszej ery”. "Naprawdę nie miałem pojęcia." „Och, sceneria jest nowoczesna, ale kamień jest z pewnością starożytny i również piękny. Przedstawia Persefoną, boginię podziemi, Królową Umarłych”.
– Jesteś koneserem, Herr Doctorze. - Nie, nie, ale trochę się uczyłem. „Jesteś zbyt skromny, Josef.
Moja babcia miała to przez całe życie. Podarowała mi go trzy lata temu w moje trzydzieste urodziny. Mogę się założyć, że nie miała pojęcia, ile ma lat”. Podniósł wzrok i zobaczył, że opróżnia filiżankę. Cicho powiedział: „Jesteśmy w tym samym wieku” i sięgnął po dzbanek z kawą, spodziewając się, że ona zaprotestuje.
Zamiast tego uśmiechnęła się, gdy nalał jej kolejną filiżankę, a potem oddał broszkę. Następnie powiedział: „Masz szczęście, że posiadasz coś takiego” i ponownie spojrzał na spokojną scenę na zewnątrz. Zastanawiał się, czy śpiew ptaków stał się słodszy? - Czy to jest warte dużo pieniędzy, myślisz? Do jego umysłu wkradł się blady cień irytacji; dziewczyna najwyraźniej nie zrozumiała sedna sprawy.
„Z pewnością tak jest, ale miałem na myśli to, że ponieważ jest to pamiątka rodzinna, może mieć wspaniałą historię i ma coś z tego, kto wie ilu właścicieli. są tutaj częścią siebie. Tak jak to było częścią nich, tak też i oni stali się jej częścią”.
Spojrzał jej w oczy, szukając podpowiedzi, że zrozumiała, ale znalazła znacznie więcej, za jej słodkim uśmiechem kryła się iskierka fascynacji. Odważnie wziął od niej broszkę i przypiął ją z powrotem do jej koszuli, upewniając się, że wykorzystał istniejące dziurki. Zauważając z satysfakcją, że nie napotkał żadnego oporu z jej strony, nawet nie odchyliła się do tyłu ani nie odwróciła wzroku. – No, to wspaniale.
"Dziękuję, Josef." Miała właśnie wypić kolejny łyk kawy, kiedy zapytał: „O której dzisiaj kończysz pracę?” „Mam wolne popołudnie. Mój ojciec wybiera się do miasta po kilka świeżych zapasów, ale to nic, z czym nie może sobie poradzić. - Cudownie, czy zrobiłbyś mi zaszczyt dołączenia do mnie na przejażdżkę? Zawahała się przez chwilę, po czym powiedziała niezręcznie: Chciałabym, kiedy by…” i nagle podniosła wzrok.
Młody oficer wszedł cicho i stał tuż obok Josefa, który patrzył na nią tak uważnie, że nie zauważył obecności młodszego mężczyzny. mężczyzna spojrzał na ledwo zjedzone śniadanie, zasalutował i powiedział: „Majorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale transport ma przybyć za dwadzieścia minut". Josef starał się opanować irytację, „Tak, dziękuję Zimmermann". młody oficer zasalutował i wyszedł, Josef spojrzał przepraszająco na Sophie, ale teraz jej uśmiech zniknął, zastąpiony przez dziwny wyraz twarzy i wstrzymała oddech. „Gdzie mogę cię znaleźć dziś po południu?” Zapytał sucho.
„Tu o drugiej, - odpowiedziała cicho. Zawahał się, na próżno usiłując czytać w jej myślach, po czym powiedział: - A więc o drugiej. z pewną ulgą dodał: „Miłego dnia". Prawie niesłyszalnie odpowiedziała: „A ty".
Jej odpowiedź przyspieszyła jego odejście. Wyszedł, nie oglądając się za siebie, bardziej pewny niż kiedykolwiek w swoim życiu, że jej oczy były w tym momencie utkwione w nim. — Cholerne pociągi — mruknął — zawsze na czas. Nadeszło popołudnie, a wraz z nim delikatny powiew wiatru.
Kiedy jechali, bezchmurne niebo wydawało się Josefowi bardziej niebieskie, niż kiedykolwiek je widział. Gdy ich Daimler przechodził obok, drzewa wzdłuż jezdni zdawały się niemal kłaniać im, każde oferując swój cień i zachęcając ich do zatrzymania się. Również faliste wzgórza wydawały się bardziej przyjazne, podczas gdy kwiaty rosły w większej obfitości, a ich kolory były jaśniejsze i bardziej zróżnicowane.
Czy oni, zastanawiał się, czy to on się zmienił? Sophie również wyobrażała sobie, że zbliża się do jakiegoś magicznego królestwa, o którym mogła czytać jako dziecko, krainy ciszy i spokoju, miejsca nieskończonych możliwości. Jechali dalej, mijając senne wioski, w których rosły olbrzymie orzechy włoskie, malownicze ruiny porośnięte ciernistymi winoroślami jeżyn i płytkie, bystre strumienie, których kamyki mogły być klejnotami tak cennymi i rzadkimi jak ametyst Sophie. W końcu dotarli na szczyt skalistego wzgórza i spojrzeli w dół na spokojną dolinę, która była nieokreślonym uosobieniem piękna.
Tu zatrzymali się, by zerwać maki, ten najdelikatniejszy i efemeryczny z kwiatów, których płatki jak szkarłatne płatki śniegu więdną i opadają pod samą prowokacją. Wysoko nad nimi szybował orzeł. Jego skrzydła zdawały się nie poruszać, po prostu wisiały nieruchomo, jakby zawieszone na pajęczej nici.
Siedzieli na trawie i obserwowali ją przez długi czas, aż niepostrzeżenie odpłynęła. W tym czasie słońce robiło się coraz chłodniejsze, gdy posuwało się na zachód. Więc z bukietami maków w ręku Sophie wróciła do samochodu.
Kiedy Josef usiadł obok niej i sięgnął do stacyjki, poczuł lekki nacisk na ramię. Odwracając się, zauważył, że to jej delikatna dłoń o długich palcach, tak wykwintna jak japońska kość słoniowa. Tak delikatnie, jak go tam położyła, teraz go zabrała i znów zobaczył ten promienny uśmiech. "Miałem dzisiaj wspaniały czas Josef. Dziękuję." – Nie, dziękuję za towarzystwo – odpowiedział, być może trochę zbyt formalnie.
Wjechali z powrotem i po kilku godzinach ujrzeli w oddali wysoki, ponury, cylindryczny słup, przypominający monstrualny stalagmit, z wyjątkiem pióropusza czarnego dymu, który wydobywał się z jego czubka. Oznaczał ich cel. Sophie przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Było to zimne przypomnienie, że tuż za idyllicznymi wzgórzami czai się zupełnie inna i znacznie mniej namacalna rzeczywistość. A może było odwrotnie, zadała sobie pytanie, czy opuszczała królestwo iluzji, by ponownie wejść do królestwa prawdziwego zagrożenia i przerażenia? Patrząc na przystojnego b Josefa, zobaczyła kroplę potu i wyjęła chusteczkę.
Sięgając, delikatnie go wytarła. Uśmiechnął się i pojechali dalej. To popołudnie stało się pierwszym z wielu.
Wychodząc na miasto, nawet gdy groziła niesprzyjająca pogoda, ich wspólny czas był błogi, a po tym pierwszym popołudniu Sophie już nigdy nie spojrzała na odległy komin, ponadto zauważyła, że Josef też na niego nie spojrzał. Po prostu ufał, że droga zaprowadzi ich z powrotem, bez względu na to, jak daleko się zapuszczali. W kolejnych jesiennych miesiącach coraz więcej czasu spędzali razem, na rozmowach, na długich spacerach, słuchali muzyki i kochali się.
Miłość, która początkowo była niepewna i niezręczna, ale gdy ich namiętność rosła, pożądanie przytłaczało wahanie i niezręczność zniknęła. Stali się doskonale dostrojeni do potrzeb swoich ciał i wkrótce ich wspólne noce stały się dla obojga wspaniałą symfonią ciała. Żadne z nich nie mogło sobie wyobrazić takiej błogości bez drugiego i każdy z nich był gorszą istotą, gdy byli osobno. Pewnego ranka w pokoju Josefa, gdy zimne światło zaczęło wkradać się przez okno, obudził się i leżał przez godzinę bezsennie patrząc na Sophie.
Jej włosy były oceanem złota, pomyślał, jej skóra była jedwabną tkaniną, delikatniejszą i delikatniejszą niż ta, którą może utkać każde krosno. Jej zamknięte oczy były jak dwie ciemne kaligraficzne pociągnięcia, jej usta były soczystym owocem, którego jeden smak był bardziej uzależniający niż najbardziej podstępny narkotyk. Uśmiechnął się w duchu.
Musiała tak wyglądać jako dziecko, pomyślał. Pochylił się, ukrył twarz w jej włosach i głęboko odetchnął. Miała cudowny, zdrowy aromat, jak zapach świeżo upieczonego chleba. Tak niepodobny do swojego, który zawsze uważał za słony i kwaśny. Obudziła się i znalazła go patrzącego jej w oczy.
Uśmiechnęła się, po czym natychmiast odwróciła się od niego. – Och, nie mów mi, że już czas, żebym jechał. Jestem pewien, że dziś rano tata poradzi sobie sam. „Cicho, już prawie świt”.
"Hummm…. Więc pocałuj mnie." Odwróciła się; pocałowali się delikatnie i wkrótce znów się kochali. Jednak tego ranka i przez ostatnie kilka tygodni coś się zmieniło, ponieważ oboje teraz coraz bardziej odczuwali tajemne przeczucie, starzejący się strach przed losem, do którego nie mogli się przyznać. Kochali się więc bez słów i to w tych krótkich wspólnie spędzonych godzinach, tych bezinteresownych godzinach spędzonych we wzajemnych ramionach, zbliżyli się do zapomnienia o swojej nieznanej, ale wątpliwej przyszłości. Miłość była ich nirwaną, królestwem jednocześnie pięknym i pustym, martwym, ale bardziej żywym niż samo życie, miejscem paradoksu, który był lepszy od logiki.
Leżeli wyczerpani i przez jakiś czas podróżowali w wyobraźni do egzotycznych i dziwacznie zmysłowych orientalnych królestw, dalekich od wszystkiego, co znali, gdzie jedyne znajome rzeczy znajdowały się w nich samych. Gdy fantazja zniknęła, a ich śmiech ucichł, Josef wstał i podszedł do swojej komody, otworzył jedną i zaczął przeszukiwać zawartość. Szlachetny obraz jego nagiego ciała przypominał Sophie zdjęcia z książek o rzeźbie, które jej pokazał. Odwrócony trójkąt pleców, nogi z precyzyjnie zaznaczoną muskulaturą i zwarte pośladki, które więcej niż sugerowały energię, którą zawierały. Czy nie był jak Apollo Belvedere? Czy nie powtórzył jakiegoś utraconego arcydzieła ręką Poliklita, który był znany wśród Greków swoich czasów i nadal był sławny, chociaż czas w dużej mierze skazał jego dzieła w zapomnienie? „Jego reputacja gwarantuje mu nieśmiertelność” – powiedział pewnego popołudnia Josef, kiedy spędziła z nim kilka wspaniałych godzin, ucząc się starożytnej sztuki greckiej.
Odwrócił się i wrócił do łóżka, niosąc coś małego. Pieściła jego sylwetkę oczami i natychmiast poczuła znajome mrowienie w jej stopach, a następnie przemieszczanie się w górę kręgosłupa, w końcu nasycając całe jej ciało. Odrzuciła wściekle kołdrę, wykręciła się i powoli rozłożyła nogi.
Przyjął jej niewiarygodnie piękną postać i westchnął. Usiadł obok niej i od razu poznała po wyrazie jego twarzy, że jest zaniepokojony. - Sophie, kochanie, chcę, żebyś mi coś obiecała.
- Cokolwiek – uśmiechnęła się pobłażliwie, mając potajemną nadzieję, że to jakaś gra. Ale kiedy jego spojrzenie się nasiliło, wiedziała bez wątpienia, że mówi poważnie. "Co to jest Josef?" „Zamierzam ci to powierzyć." Otworzył dłoń jak zaklinacz, aby pokazać jej małe mosiężne pudełko. Wyglądało na ciężkie i zobaczyła, że ma szczelnie dopasowane wieczko.
„Co to jest?" zapytała niewinnie . "Uwaga. Przekażę ci to na przechowanie. Musisz mi obiecać, że nigdy go nie zgubię i musisz przysiąc, że nigdy go nie otworzysz, a jeśli kiedykolwiek będę go potrzebować, bez względu na to, gdzie jestem, zrobisz wszystko, aby mi go przynieść.
To jest dla mnie bardzo ważne, Sophie." Wpatrywała się w niego przez chwilę oszołomiona, po czym wzięła głęboki oddech i powiedziała: "Dobrze Josef, obiecuję… i przysięgam." "Dobrze, dobrze." i poczuła się trochę zraniona jego enigmatycznym zachowaniem, ale jednocześnie pochlebiało jej, że okazywał jej zaufanie i zaufanie. Wzięła pudełko. Rzeczywiście było ciężkie jak na swoje rozmiary.
Odwróciła je, nie było oznakowane i nie było dźwięk dobiegał z jej wnętrza. Ujął jej głowę w dłonie. „Obiecaj mi jeszcze raz” – wyszeptał. „Obiecuję” – odpowiedziała niemal ze łzami w oczach.
Uśmiechnął się i pocałował ją. Czuła, że przeszła jakiś trudny test i sprawiło mu to przyjemność. Była szczęśliwa, ale jego sugestia, że kiedyś się rozstaną, znów wypełniła jej umysł przerażeniem.
Położył się obok niej, a ona go przytuliła. Po raz kolejny był odurzony jej zapachem. ale tym razem, ledwo, prawie niezauważalnie, zmieszana z jej słodyczą, wyczuła się nuta lawendy. Rampa wcześnie.
Żaden ze strażników nigdy nie pamiętał, żeby opuścił zmianę lub się spóźnił, a dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Był zimny, pogodny, spokojny dzień i strażnicy stanęli na baczność, gdy tylko się pojawił. Zajął pozycję na szczycie rampy i spojrzał na każdego z nich. Pomyślał, że go lubią, a przynajmniej nie lubili. Zawsze pamiętali jego urodziny i uśmiechali się przed pozdrowieniem.
Co więcej, był młody i nie był surowym dyscyplinatorem, jak niektórzy starsi oficerowie obozu. Gdyby nie jego poziom wykształcenia i nienaganne pochodzenie rasowe, ich pozycje mogłyby się odwrócić. Tego konkretnego dnia przydzielono mu nowego mężczyznę, szeregowca, który miał go pilnować na szczycie rampy.
Siła robocza musi być na wagę złota, pomyślał, przyglądając się niezdarnemu młodzieńcowi, którego oczy wpatrywały się w tory kolejowe na dole. "Jakie jest twoje imię prywatne?" — Proszę pana Demmlera! — Czy byłeś członkiem SS Demmler? Zapytał o to z nutą ironii, doskonale znając odpowiedź. – Eee, nie, proszę pana. Dołączyłem w zeszłym roku. To było albo tutaj, albo na froncie rosyjskim.
Josef nie odpowiedział i młodzieniec poruszył się niespokojnie w butach. W tym momencie pociąg pojawił się w polu widzenia, gdy minął dużą kępę drzew daleko po ich lewej stronie. "Trzymaj się rozsądku, Demmler, a przede wszystkim zachowaj spokój." "Tak jest!" "I nie tak głośno, stoję właśnie tutaj." "Przepraszam pana." Uwagę Josefa przykuł z powrotem pociąg. Był to pierwszy transport tego dnia. Z biegiem lat przyzwyczaił się do widoku i dźwięku wielkich lokomotyw, ale widowisko setek, które wkrótce miały wysiąść – to zawsze było wyjątkowe.
Na dole rampy stała grupa strażników, obserwująca równomierne zbliżanie się pociągu. Gdy zbliżał się do rampy, Josef wezwał swój najsilniejszy głos i stanowczo rozkazał: „Zajmij swoje posty!” Gdy pociąg zatrzymał strażników parami, podeszli do przesuwanych drzwi w każdym z siedmiu wagonów. Josef widział, jak kapitan Eberhardt przesuwa się na pozycję pośrodku bocznicy. Kiedy wszyscy strażnicy byli na swoich pozycjach, Eberhardt kazał im otworzyć i odryglować drzwi, a następnie je otworzyć. Przez chwilę nic się nie działo, przez co Demmler rzucił okiem na obojętną twarz Josefa.
Potem powoli szare, nędzne postacie zaczęły sztywno wychodzić z samochodów. Każda postać najpierw rozejrzała się, a potem spojrzała na słońce. Nie dało się z daleka stwierdzić, skąd pochodzili, jaka jest proporcja mężczyzn do kobiet, ani w ogóle odróżnić jakichś konkretnych cech. Z tego punktu widzenia była to zawsze jedna jednorodna szara masa, która wydobywała się z pociągów. Gdy masa zaczęła się zbliżać, strażnicy skierowali ich na drugi koniec rampy, jednocześnie ustawiając w jednej linii w większości niezdarne postacie.
Następnie powoli i miarowo skierowali linię w górę rampy w kierunku Josefa. Obserwował ten proces z lekką satysfakcją. Przeprowadził ciasną i zdyscyplinowaną zmianę, bez popychania, bez krzyków, bez przekleństw, a przede wszystkim spokój. To były jego rozkazy i znali je jego podwładni.
To była droga do wydajności. Zanotował sobie w pamięci, żeby po zmianie zamienić słowo z Demmlerem, zamiast ryzykować, że ten surowy rekrut narazi na szwank sprawny przebieg procesu schodzenia na ląd i selekcji. Linia dotarła teraz do punktu w połowie rampy i nadszedł czas, aby wykonał swoją pracę. Zrobił krok do przodu, by stanąć twarzą w twarz z grupą kilku kobiet.
Wszyscy byli szczupli, wychudzeni i zmęczeni, ale blask nie zniknął całkowicie z ich oczu. Dwóch uśmiechnęło się do niego blado, inni wysunęli piersi, a niektórzy podnieśli głowy i ułożyli włosy. Od czasu do czasu obserwował gesty i zwykle je ignorował. Wszyscy z tej grupy wyglądali na osoby w średnim lub młodszym wieku i byli w miarę sprawni. Wskazał i powiedział: „Dobrze”.
I przeszli na prawo. Następnie przyszła grupa siedmiu mężczyzn, wszyscy wysportowani i dość młodzi. "Dobrze." Potem dwudziestoletnia kobieta z mężczyzną w wieku około sześćdziesięciu lat, ojcem i córką, sądząc po podobieństwie.
"Dobrze." I przeszli w milczeniu. Podążała za nim grupa pięciu kobiet, wszystkie w tym samym wieku co on, z których dwie były niezwykle atrakcyjne. Nieoczekiwanie poczuł impuls, by powiedzieć: „Czy jesteś wystarczająco sprawny, by pracować dla kobiet?” Wszyscy naraz odpowiedzieli: „Tak, tak, z pewnością, sir. Wszyscy możemy pracować Z pewnością, sir”.
"Bardzo dobrze, proszę idź w prawo." Ich zapał był ujmujący i już miał pozwolić sobie na rzadki uśmiech, kiedy zauważył młodą kobietę z odległości kilku metrów, przepychającą się do przodu, płaczącą i zrozpaczoną. Kobieta wywalczyła sobie drogę do niego, przeklinając swoich towarzyszy. Josef cofnął się o krok, po czym Demmler rzucił się do przodu i uderzył ją w gardło kolbą karabinu. Upadła, wymachując rękami.
Josef odwrócił się i spojrzał na pryszczatego młodzieńca. "Prywatny!" Demmler przełknął ślinę i drgnął. "To było całkowicie nieuzasadnione!" Wrząc, walczył o opanowanie gniewu. Zbolały i zakłopotany wyraz twarzy osiadł na niewybrednych rysach Demmlera.
„Ja… przepraszam, proszę pana, ale pomyślałem…” „Nie myślałeś o niczym prywatnym! A teraz pomóż jej wstać”. Niezgrabnie młodzieniec pomógł kobiecie wstać, upuszczając przy tym karabin. Zagrzechotał ciężko na betonie, gdy kobieta próbowała przemówić. "A…A… Zostałem sep….oddzielony od mojego męża.Proszę, pomóż mi." Zakaszlała gwałtownie, po czym Josef powiedział swoim najłagodniejszym tonem: „Nie martw się, proszę idź w prawo.
Jestem pewna, że gdzieś tu będzie. Kobieta skinęła głową. „W takim razie proszę idź w prawo”. Demmler puścił ją, a ona zatoczyła się ścieżką po prawej stronie, gdzie grupa kobiet pomogła jej iść dalej. Wkrótce powrócił spokój, ponieważ procedura selekcji trwała do rana.
Josef zwolnił Demmlera i zamknął go w koszarach. Ten człowiek zasłużył sobie na transfer, pomyślał ponuro Josef; być może bardziej przydałby się Rzeszy na froncie wschodnim. W żadnym wypadku nie potrzebował ochroniarza. ludzie nie mieli już w nich walki.
Ich duch został złamany. Spoglądając w dół, zauważył, że nie ma dzieci, nie ma bardzo starszych i mniej osób w średnim wieku. Wojna i getta muszą wykonywać za mnie moją pracę, pomyślał.
Piękny zimny, pogodny poranek mijał i tuż przed południem, gdy kilka ostatnich szarych postaci przemykało obok, Josef zobaczył wysokiego, łysego mężczyznę około pięćdziesiątki, czwartego od końca linii, ze spuszczonymi oczami. Coś w tym człowieku wydawało się znajome. Teraz mężczyzna stanął przed nim, a Josef uśmiechnął się, patrząc w jego smutne, zimne, niebieskie oczy, oczy, które nie uśmiechały się od lat. Delikatnie zapytał: „Czy jesteś w stanie pracować?” Mężczyzna spojrzał w górę iz wahaniem powiedział: „Nie”.
– Wyglądasz na wystarczająco sprawnego dla mnie. Mężczyzna rozejrzał się ponuro, po czym spojrzał na Josefa. "Nie, proszę pana, jestem chory. Nie jestem w stanie pracować." "Jak masz na imię?" "Klauberg, proszę pana." "Simeon Klauberg, aktor?" "Tak jest." Josef pamiętał, jak kilkakrotnie w Wiedniu siedział i śmiał się z tych wybryków człowieka, kiedy jako chłopiec jego matka zabrała go i jego młodszego brata do kina.
Josef przyjrzał mu się. Było oczywiste, że wielokrotnie się zmoczył. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę długie godziny spędzone w transportach, ale plamy spływające po jego spodniach były wyraźnie zabarwione na czerwono, a na jego kurtce były czerwone ślady palców, nawet te na żółtej gwieździe przyszytej do kieszeni na piersi.
"Czy jesteś ranny?" "Nie, proszę pana, to moje nerki." "Rozumiem." Josef powiedział cicho. „Proszę iść w lewo, Herr Klauberg”. Sophie wpatrywała się w długi, mroczny korytarz. Była cicha i pusta, a zapach kurzu przypominał jej spleśniały papier. Wysoki żołnierz, za którym szła, szedł żwawo do przodu i coraz bardziej czuła potrzebę ucieczki i ukrycia.
Ale gdzie miała się udać? Bardzo trudno było się tu dostać, czy po dziecinnie wykorzystała tę szansę? W tym momencie żołnierz zatrzymał się i odwrócił. Jego przenikliwe niebieskie oczy spoglądały na nią z ledwo zawoalowaną pogardą. Głośno powiedział: — Numer jedenaście po lewej. Masz dwudziestominutową siostrę. Rozumiesz? Znów spojrzała w głąb korytarza i powoli skinęła głową.
Jej znajomość angielskiego była dobra, ale nie mogła się zmusić do rozmowy z mężczyznami, żołnierzami wojskowymi czy jakkolwiek nazywali siebie Amerykanie. "Przyjdę po ciebie za dwadzieścia minut Ok." Znowu skinęła głową, a on odwrócił się i wyszedł. Samotna szła nieśmiało, jej kapcie nie wydawały żadnego dźwięku, gdy się zbliżała. Po obu jej stronach stały dziesiątki pustych cel, każda pozornie mniejsza i ciemniejsza niż poprzednia. Jej umysł stał się pusty, a potem zorientowała się, że myśli o kanarka, którego kiedyś miała jako dziecko, i ciężkiej, żelaznej klatce, którą dał jej wuj.
zajrzał do środka. Tam, na małym wygiętym stalowym łóżku leżał Josef. Czytał list i miał na sobie starą parę szarych spodni, które wyglądały na kilka rozmiarów za duże, bez paska i koszulę, która kiedyś była biała, ale teraz była koloru starego, kiepskiej jakości papieru.
Nie golił się od miesięcy, a jego długie włosy były tłuste i potargane. Wyglądał jak jeden ze swoich starożytnych Greków, pomyślała czule; mógł być trojanem Hektorem lub Achillesem, synem Peleusa. Potem przypomniała sobie, jaki los spotkał obu bohaterów i szybko wyrzuciła ich z pamięci. Zamiast tego stała tam, trzymając torebkę, z białymi knykciami i obolałym gardłem.
„Józef”. Powiedziała w końcu prawie niesłyszalnie. Zerwał się, upuścił list i uśmiechnął się szeroko przez brodę. - Och Sophie, pozwolili ci przyjść.
Nie miałem pojęcia, czy któraś z moich wiadomości do ciebie dotrze. "Och Josef." Wtedy zauważył łzy w jej oczach i zmienił ton: „Nie martw się najdroższa Sophie, czuję się dobrze. Opiekowali się mną. Nie mogę narzekać na gościnność naszych amerykańskich towarzyszy”.
Uśmiechnął się ponownie i sięgnął do niej przez kraty, ale ona stała nieruchomo, najwyraźniej niezdolna do ruchu. „Josef, Josef, co oni ci zrobią?” „Słyszałem pogłoski, że mam zostać wysłany do Norymbergi, ale nie wiem dlaczego”. Zaczęła szlochać, a teraz podeszła powoli do przodu, mówiąc: „Och, chodź tu kochanie, tak bardzo za tobą tęskniłam”.
Przycisnęła się do krat, a on zrobił to samo. Pocałowali się czule i na chwilę zapomnieli o nieprzekraczalnej barierze, która stała między nimi. Potem, odsuwając się nieco, powiedział: „Nikt nie może powiedzieć, co przyniesie przyszłość dla każdego z nas, Zosiu, moja kochana”.
"Na miłość boską Josef, przestań filozofować i posłuchaj mnie!" Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby podnosiła głos, więc stał nieruchomo i patrzył na nią jak skarcony uczeń. Spojrzała w głąb korytarza i kiedy była pewna, że nikt nie nadchodzi cichym i natarczywym głosem, powiedziała: „Posłuchaj mnie Josef, oni wiedzą wszystko o tym, co się działo w obozie. Wszystko widzieli. Ale posłuchaj do mnie, musisz powiedzieć im moją miłość, musisz powiedzieć, że wykonywałeś tylko rozkazy, od Himmlera, od Eichmanna, od wszystkich tych nędznych drani.
Powiedz im Josef, bo nie wiem, co się z nami stanie. Milczał przez kilka sekund, a gdy już miał mówić, zauważył, że ma na głowie obcisłą chustę. Wyciągając rękę dotknął jej policzka, „Co się stało z twoimi włosami?” Zirytowana tym, że zmienił temat, odpowiedziała ostro: „Mam to zgolone wszy”. Nie przekonany jej odpowiedzią, powiedział: „Zdejmij ten szalik, proszę”.
Zrobiła to powoli, odsłaniając świeżo ogoloną skórę głowy usianą strupami i zadrapaniami. Jego twarz opadła. "Kto to Tobie zrobił?" zażądał. - W porządku, to nie ma znaczenia i nic mi nie jest. To o ciebie musimy się martwić.
Cofnął się i ku jej rozczarowaniu ponownie zmienił temat. Szeptem zapytał ją: „Przyniosłaś to pudełko, które ci dałem?” Już miała przypomnieć mu o ich sytuacji, ale zamiast tego sięgnęła do swojego swetra, pogrzebała trochę i wyjęła pudełko zapałek. Przywitał go spojrzeniem niepokoju, którego nie zauważyła. Podała mu go. Wyglądało na to, że było to zwykłe pudełko zapałek, ale o wiele cięższe niż powinno być.
Jego ciężar natychmiast go zwolnił i otworzył je lekko, widząc teraz zmatowiały mosiężny pojemnik, który powierzył jej kilka miesięcy wcześniej. Głosem pełnym desperacji błagała: „Josef proszę posłuchaj mnie”. "Otworzyłeś to?" - Nie Josef, kazałeś mi obiecać, że tego nie zrobię, pamiętasz? Ton oburzenia w jej głosie sprawił, że poczuł się winny. Wracając do domu, dodała: „Jestem tak dobra, jak moje słowo”. "Wiem, że jesteś kochany, dziękuję." „Włożyłem go do pudełka zapałek na wypadek, gdyby Amerykanie mnie przeszukali.
Zrobili to, ale niezbyt dobrze”. Było oczywiste, że mówi prawdę, a on przeklął siebie za to, że w nią zwątpił. Wyjął mosiężny pojemnik z pudełka zapałek, wkładając go do kieszeni. Podszedł do prętów trzymających pudełko, żeby mogła je zobaczyć.
Była zaintrygowana pomimo narastającego zamieszania w jej umyśle. Nacisnął maleńki guzik i wieczko pudełka otworzyło się. Tam, na podszewce z fioletowego aksamitu, Sophie zobaczyła zwinięty kosmyk złotych włosów.
Uśmiechnęła się: „Josef, ty sentymentalny stary głupcze”. Wypełniło ją ciepłe uczucie, gdy odwzajemnił uśmiech i powiedział: „Tak samo dobrze, że zatrzymałem ten, ponieważ cała reszta zniknęła”. Chciała go pocałować, ale pojawiły się pilniejsze sprawy. — Josef — powiedziała ponuro — Amerykanie mają twoje akta.
Zamknął pudełko i spojrzał jej w oczy. - Akta? "Tak, kochanie. Zanim pozwolili mi cię zobaczyć, pokazali mi to. Był pełen zdjęć strasznych, okropnych rzeczy. Wiem, co się działo w obozie, ale ty… wykonywałaś tylko rozkazy… byłaś tylko…” „Czy wierzysz, że zrobiłam te rzeczy tym ludziom na zdjęciach?” krzyczę: „Ja… wiem, że jesteś dobrym człowiekiem".
Pomimo jej łez spojrzał na nią chłodno i powiedział: „Zrobiłem te rzeczy Sophie i wiele więcej, których nie możesz sobie wyobrazić". „Nie, nie kochanie, to nie była twoja wina. Wykonywałeś rozkazy. Musisz im to powiedzieć.
– Masz rację, mogę im to powiedzieć i to byłaby prawda. Jej twarz trochę się rozjaśniła, zanim dodał: – Ale są też inne Sophie, które wykonywały moje rozkazy i gwarantuję że właśnie teraz mówią to swoim przesłuchującym. Żałuję tego, co zrobiłem, ale nic, co mogę teraz powiedzieć, tego nie zmieni.
I na pewno nie zamierzam niczego zaprzeczać. Znowu zaczęła płakać, a on pogładził ją po policzku. – Ale czy nie widzisz, byłaś funkcjonariuszką rządową. To, co robiłeś, było legalne.
Winę ponosi rząd, a nie ty. Te eksperymenty i zabójstwa zostały w pełni usankcjonowane przez twoich przełożonych. Po prostu nie rozumiem twojej postawy. Westchnął głęboko i uniósł pojednawczą rękę, by otrzeć jej łzy.
Cicho powiedział: „Tortury, niewolnictwo i morderstwa są złe Sophie, niezależnie od tego, czy rząd je zalegalizuje”. „Ale ja Wiedz, że jesteś dobrym i życzliwym człowiekiem." "Jak miło z twojej strony, że tak myślisz kochanie, ale dla świata jestem przestępcą i potworem." "Och Josef, do cholery. Jak możesz być w tym taki spokojny?" Cofnął się i po chwili delikatnie odpowiedział: "Nasi dobrzy Amerykanie dali mi dużo czasu do namysłu." Uśmiechnął się smutno tylko po to, by odpowiedzieć mu świeżymi łzami z jej ust.
opierając się o kraty i pocałowali się. Gdy to zrobili, ciepłe słone łzy pociekły mu po nosie i ustach. Gdy zaczął cieszyć się tym uczuciem, Sophie odsunęła się i bez tchu szeptem powiedziała: „Josef, jestem w ciąży. Był oszołomiony, ale starał się ukryć swoje zdziwienie czule czołem i szepcząc: „To cudowne”. Zaczęło go wypełniać ciepłe uczucie, usłyszał, jak wciąga wdech, jakby miała coś powiedzieć, ale zamiast tego sapnęła.
surowe oczy GI zbliżał się. Nagle znów się pocałowali, desperacko przeciskając się przez kraty nar. Teraz żołnierz był na nich.
„Przyjdę ponownie, jak tylko mi pozwolą. Obiecuję. Muszą pozwolić mi znów cię zobaczyć. Błagam ich, aby okazali ci miłosierdzie, kochanie.
Zobaczysz, wszystko będzie dobrze !" Puścił ją, jego palce wychwyciły ostatnie ulotne uczucie gładkiej skóry. Żołnierz chwycił ją za ramię i szybko prowadził z powrotem ponurym korytarzem. Josef starał się rzucić okiem na ostatnią chwilę i zobaczył, że ona też patrzy za siebie.
Potem jej nie było. Chwilę później usłyszał szczęk ciężkich żelaznych drzwi i gdy jego echo ucichło, cofnął się od krat. Kiedy to zrobił, zdał sobie sprawę, że mocno ściska mosiężne pudełko w prawej ręce. Wrzucił go do jednej z kieszeni, gdzie uderzył w coś metalową nutą.
Podczas śledztwa znalazł, oprócz pustego pudełka zapałek, monetę pięćdziesiąt Reichspfennigów. Przyjrzał mu się uważnie; 1935, rok, w którym jedenaście lat temu dołączył do SS. Pamiętał, jak potrząsał wilgotną, kościstą dłonią Himmlera, wkładając po raz pierwszy elegancki szary mundur z czarnymi łatami rangi, szacunek, jaki mu to zaskarbił, i strach, jaki wzbudził w ludziach. Jak od tamtej pory zmienił się jego świat! Odwrócił się od krat i zobaczył list na podłodze.
Miał na sobie szary ślad. Podniósł go i spróbował odkurzyć bez powodzenia, przypominając sobie mgliście, że kiedyś przeczytał, że w Indiach uważano za bardzo pechowe kładzenie pisma lub książki na podłodze, a co gorsza, stawianie na nich stopy. Położył list na łóżku, usiadł obok niego i wyjrzał przez kraty. Szacował, że nie spał od dwóch godzin, więc jego strażnicy wkrótce przyniosą śniadanie. Nie miał dużo czasu.
Nagle w jego umyśle pojawił się obraz. Przedstawiał on samego i dziecko, małego chłopca patrzącego na niego jasnymi, błagalnymi oczami. Mogła to być twarz tysiąca dzieci, twarz, którą zwykł widywać na rampie, twarz anonimowa i osamotniona, poza sor, poza cierpieniem, bez strachu, bez nadziei. Twarz, którą posłał w lewo, w lewo, w lewo, w lewo, w lewo, w lewo, w lewo, zawsze i na zawsze pozostawiony w zapomnieniu.
Ale jakoś znał twarz tego dziecka. To była twarz Sophie, a jego własna twarz ich syna. Potem wyraz twarzy chłopca zmienił się, z błagania na wyraz gorzkiego oskarżenia. Wzdrygnął się i wyjął z kieszeni mosiężne pudełko. Otworzył je i spojrzał na mały kosmyk włosów Sophie.
Uśmiechnął się i ostrożnie wyjął go, umieszczając go na liście. Następnie z pewnym trudem wyrwał fioletową podszewkę z pudełka. Pod nim, mocno przymocowane, znajdowały się dwie maleńkie rurki z czarnego szkła.
Gwoździem palca wskazującego ostrożnie wyjął je i ułożył w dłoni. Następnie schował podarty aksamit i kosmyk włosów Sophie i schował pudełko z powrotem do kieszeni. Otworzył dłoń. Małe szklane cylindry nie były grubsze niż grafit ołówka artysty i kiedy spojrzał na ich czarny połysk, poczuł się dziwnie pocieszony. Chwilę później usłyszał skądś stłumiony trzask ciężkich żelaznych drzwi.
Był to powszechny dźwięk w tym miejscu, ale tym razem brzmiało to jako ostrzeżenie. Włożył obie rurki do ust, jakby były aspiryną. Jego usta zaczęły wypełniać się śliną, a potem chwyciło go wahanie. Jego umysł stał się pusty.
Co miał zrobić? Potem usłyszał odległy głos dziecka wołającego tatę. I mocno wgryzł się w oba cylindry. Szkło łatwo pękło, ale nic nie poczuł, po czym przełknął. Ogromne uczucie pieczenia natychmiast ogarnęło jego zmysły.
Jego intensywność była tak wielka, że cofnął się uderzając głową o ścianę za łóżkiem. Gdy fala bólu w jego gardle i klatce piersiowej wzrosła gwałtownie, próbował otworzyć usta, ale udało mu się tylko ugryźć język, a przynajmniej tak się wydawało. Potem pomyślał, że czuje drżenie rąk i kolan oraz wielką słabość nóg, po której następuje dziwne ciepło. Następnie poczuł, jak jego stawy same się poruszają, a potem zaciskają jak imadło.
Następnie pojawiły się zniekształcone twarze należące do mężczyzn o niebieskich oczach, ubranych w ciemnozielony kolor. mężczyzn, nie mógł powiedzieć, ilu ich było, teraz krzyczał na niego niezrozumiałymi słowami, ciągnąc za ubranie i potrząsając ramionami. W końcu próbował powiedzieć im, żeby zostawili go w spokoju, ale zniknęli, zniknęli tak nagle, jak się pojawili, a wraz z nimi również zniknęło wielkie spalenie.
Teraz niewyraźnie, jakby w pierwszych promieniach świtu ujrzał drzewo i rozpoznał je. Po nim nastąpił kolejny, inny, ale też znajomy. Potem pojawiły się niewyraźne zarysy ogrodu.
Był zdezorientowany, ale potem przyszło, początkowo łagodnie, ale szybko się wzbogaciło - zapach lawendy, a wraz z nim zrozumienie. Szeregowy Grant i szeregowy Jones spojrzeli w dół na powykręcane ciało swojego więźnia. Dwadzieścia minut wcześniej przynieśli mu śniadanie, ale okazało się, że się trzęsie, ma konwulsje i krwawi z ust.
Nie mając żadnego przeszkolenia medycznego, początkowo podejrzewali epilepsję, ale po sprawdzeniu pulsu mężczyzny i stwierdzeniu, że jest bardzo słaby, wykluczyli to. Teraz był martwy. Otworzyli mu usta, ale z powodu ciężkiej rany na języku nic nie mogli zobaczyć dla całego potomstwa. Potem pomyśleli o przeszukaniu ciała i po odkryciu mosiężnej skrzynki los ich podopiecznego stał się jasny.
— Cholera, ten cholerny sukinsyn coś zabrał — powiedział Grant, dotykając rozdartego aksamitu wewnątrz pudełka i sprawiając, że jedyna inna zawartość spadła niezauważenie na podłogę. – Tak, na pewno tak się wydaje. - Co powiemy majorowi? Gówno uderzy w wentylator, kiedy się o tym dowie. – Skąd, do diabła, mam wiedzieć, co mu powiemy? – Ale skąd on to wziął? Został dokładnie przeszukany, kiedy go przywieźli kilka tygodni temu. - Chwileczkę.
Musiało być takie szerokie. Tak, jego dziewczyna, była tu przed chwilą. Przyprowadziłem ją. – Czy nie była przeszukiwana przy bramie? – Tak, ale musieli to przegapić.
„Kto tam w ogóle jest dzisiaj na służbie?” „Robinson i Lowensteen”. "Cóż, niech wezmą za to rap". W milczeniu wpatrywali się w na wpół otwarte oczy, w plamy krwi na starej koszuli jak opadłe płatki maku. Jones ponownie szukał pulsu, po czym obaj spróbowali wyprostować powykręcane kończyny. Upadając, cofnęli się.
— Czy posrał sobie spodnie? „Nie, tylko ich wkurzyłem. Słyszałem, że to się zdarza. To efekt uboczny cyjanku czy czegokolwiek, do diabła, tego używają” „Cóż, możesz się założyć, że gdyby Ruscy go złapali, zostałby usmażony dawno temu.
Widziałeś jego akta? "Tak." Jones następnie podniósł monetę, obejrzał ją krótko i schował do kieszeni. Tymczasem Grant mrużył oczy na list, przesuwając wzrokiem po słabej, pajęczej dłoni, którą był napisany. "Co to mówi?" - Mein geliebter sohn… - zaproponował Grant. "Co to do cholery znaczy?" – To Szwab.
– Wiem, że to Szwab do cholery, ale co to znaczy? „Mój ukochany synu, myślę, że to list od jego matki”. Jones potrząsnął głową, a potem splunął na podłogę: „Nawet ten cholerny nazistowski dupek był synem jakiejś starszej pani”. - Zapomnij o tym. Umyjmy go, zanim przyjedzie tu major.
Grant rzucił list na zakurzoną podłogę, gdzie wylądował na maleńkim zwoju złota. Piquet, 10 kwietnia….
Sezon letni wzmaga wewnętrzne pragnienia Lynn i Adama…
🕑 42 minuty Historie miłosne Historie 👁 3,042„Out Adam!” Lynn surowo wskazała palcem na drugą stronę recepcji. Adam usiadł na blacie recepcji. Cassie, młoda, bardzo modna recepcjonistka, brunetka, nie miała nic przeciwko osądzaniu…
kontyntynuj Historie miłosne historia seksuLynn i Adam kontynuują letni taniec…
🕑 40 minuty Historie miłosne Historie 👁 1,725Nieco ponad miesiąc temu... Noc była idealna. Dzień był idealny. Tydzień, ostatni miesiąc, były idealne. Teraz był idealny moment. Lynn zastanawiała się dokładnie, co zrobiła, żeby w…
kontyntynuj Historie miłosne historia seksuDla mojej żony, mojej miłości, naszej miłości.…
🕑 12 minuty Historie miłosne Historie 👁 1,829Dajesz mi to spojrzenie, które mówi, że pragnienie, pożądanie i miłość wszystko w jednym. Piłem trochę, tak jak lubisz. To powstrzymuje mnie od powstrzymywania się, a głód zwierząt…
kontyntynuj Historie miłosne historia seksu